czwartek, 3 września 2015

Rozdział 3.

Hermiona rozejrzała się po 'Dziurawym Kotle'.
  - Jak sądzisz, gdzie jest Harry? - spytała Rona.
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Może kupuje sobie podręczniki. Albo je lody. Ja bym tak chętnie zrobił - Hermiona uniosła brwi, a Ron dodał szybko. - To znaczy zjadł lody.
  Granger westchnęła z rezygnacją.
  - Jesteś beznadziejny - powiedziała.
  - Mówisz mi to już trzeci raz - zauważył Ron.
  Hermiona westchnęła ponownie.
  - Chodź  - powiedziała, wyciągając przyjaciela z pubu.
  Podeszli do muru prowadzącego na ulicę Pokątną. Granger wyciągnęła różdżkę i dotknęła nią odpowiedniej cegły. W ścianie pojawiła się szpara, która szybko urosła do wielkości bramy.
  - Ty pierwsza - powiedział Ron.
  Hermiona przeszła przez dziurę i rozejrzała się.
  - Chodźmy na lody - zaproponował Weasley. Widząc, że dziewczyna chce zaprotestować, dodał: - Proszę! Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo proszę!
  Granger westchnęła.
  - No dobrze. Chodź.
  Ruszyli ulicą. Minęli kilka sklepów i zatrzymali się dopiero przy lodziarni.
  - Hej, Harry! - wykrzyknął Ron, gdy zobaczył przyjaciela.
  Przy stoliku na zewnątrz lodziarni siedział ich przyjaciel. Potter odwrócił się do nich. Obok niego siedziała jakaś uśmiechnięta brunetka.
  - Cześć! - przywitał się Harry.
  Ron i Hermiona podeszli bliżej.
  - Alys - przedstawiła się brunetka.
  - Um... - Weasley zawahał się. - Ron.
  - Hermiona - powiedziała Granger.
  - Yyy... Harry? - bardziej spytał niż stwierdził Potter.
  - Łapa - dodała Alys z uśmiechem.
  Ron wytrzeszczył na nią oczy.
  - Kto? - spytał.
  Spod stołu wyjrzał czarny pies.
  - A, on - zorientował się Weasley.
  - Pies Harry'ego - wyjaśniła dziewczyna. - Chociaż i tak więcej czasu spędza ze mną.
  - Aha - przytaknął Ron, po czym rozsiadł się na wolnym krześle i rozejrzał się wokoło. - Więc gdzie te lody? Tu są najlepsze, tylko 'Miodowe Królestwo' je pobija.
  Hermiona spojrzała na niego jakby właśnie spadł z nieba.
  - No co? - spytał, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
  Alys dostała ataku kaszlu.
  Weasley patrzył się to na jedną, to na drugą dziewczynę.
  - Na zdrowie, Alys - powiedział w końcu.
  Dziewczyna zakasłała jeszcze bardziej. Po chwili dołączył do niej Harry. Nawet Hermiona się uśmiechnęła.
  Ron wyglądał, jakby nic nie rozumiał. Wzruszył ramionami i zawołał kelnera.
  - Co chcieliby państwo zamówić? - spytał kelner, patrząc na nich.
  - Poproszę największy deser lodowy, jaki tutaj macie - powiedział Ron z uśmiechem, ignorując przyjaciół.
  - Największy deser... - kelner zapisał coś w notatniku. - Dobrze. Coś jeszcze?
  - Ja poproszę koktajl z mango - poprosiła Hermiona.
  Kelner dopisał coś jeszcze.
  - To tyle? - spytał.
  - Tak - zgodził się Harry.
  Kelner odwrócił się i odszedł w stronę restauracji.
  Alys patrzyła za nim ze złośliwym błyskiem w oku.
  - Zaraz wrócę - poinformowała przyjaciół, po czym zniknęła we wnętrzu lodziarni.
  Hermiona patrzyła za nią z niepokojem.
  - Jak sądzicie, czego ona tam chce? - spytała.
  Ron wzruszył ramionami. Rozwalił się na krześle. Wyglądał, jakby za chwilę miał położyć nogi na stole i zasnąć.
  - Może chce skorzystać z toalety - zasugerował. - Może jej się po prostu kelner podoba. Kto ją tam wie?
  Alys wróciła po chwili, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, który zdawał się niepokoić Hermionę.
  Kelner zjawił się niewiele po niej. Wręczył Granger koktajl, a następnie zawrócił i zniknął z powrotem w lodziarni.
  - A gdzie mój deser?! - oburzył się Ron.
  Nie musiał długo czekać. Kelner wrócił z kielichem za dużym nawet dla Hagrida, ogromnego gajowego Hogwartu. Naczynie było wypełnione lodami, bitą śmietaną, kawałkami waflów i innymi dodatkami. Wszystko polane zostało wielokolorową polewą.
  Ron oblizał się, po czym sięgnął po łyżkę.
  - Ostrzegam... - zaczął kelner, ale chłopak już wsadził sobie do ust pierwszą porcję.
  Weasley wytrzeszczył oczy, gdy poczuł smak lodów. Z trudem przełknął.
  - Co to w ogóle jest?! - wykrzyknął.
  Alys dostała kolejnego napadu kaszlu.
  Kelner uśmiechnął się.
  - Słyszałem od pańskiej koleżanki, że lubi pan słodycze z 'Miodowego Królestwa' w Hogsmeade, więc wybrałem panu takie smaki lodów. Ten,na który pan trafił nie jest specjalny - to tylko fasolki Botta. Zdaje się, że przez przypadek nałożyłem panu ten o smaku psiej kuwety.
  Kelner uśmiechnął się i ze spokojem wrócił do lokalu.
  Wszyscy wokoło zdawali się nagle złapać przeziębienie, którego głównym objawem był nieprzerwany kaszel.
  Ron pobiegł do łazienki.
  Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

• ★ • ★ • ★ •

Całą drogę z powrotem do 'Dziurawego Kotła', Ron nie odzywał się do Alys.
  - Harry, powiedz Alys, że jest głupia - burknął naburmuszony Weasley, gdy przechodzili obok Gringotta.
  - Harry, powiedz Ronowi, że gdybym rzeczywiście była głupia, tak jak on utrzymuje, raczej bym na taki pomysł nie wpadła - odparła spokojnie dziewczyna, prostym zaklęciem unosząc pudełko żabiego skrzeku niesienie przez starszą czarownicę, po czym wyrzuciła jego zawartość na głowę kobiety obok.
  Ron rzucił jej wściekłe spojrzenie.
  - Harry, powiedz Alys, że i tak jest okropną idiotką - warknął.
  Brunetka uśmiechnęła się wesoło, jednym machnięciem różdżki rozrywając komuś torbę, z której wysypała się przenośna biblioteka.
  - Harry, powiedz Ronowi, że planuję jednak trafić do Gryffindoru, jak moi rodzice, a nie do Slytherinu, więc 'okropną idiotką' jak Ślizgoni nie jestem.
  - Harry, powiedz Alys, że samo to, że chce się trafić do jakiegoś domu jeszcze o niczym nie świadczy.
  - Harry, powiedz Ronowi, że sam Dumbledore powiedział, że 'to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności'.
  - Harry, powiedz Alys, żeby się zamknęła.
  - Harry, powiedz Ronowi, żeby jeszcze dodał, gdzie mam się zamknąć, bo nie mam ochoty kilkakrotnie zmieniać lokalu.
  Ron pufnął ze złością.
  - Harry, powiedz Alys, że wyzywam ją na pojedynek jak tylko dojdziemy do 'Dziurawego Kotła', w ogródku przy śmietniku.
  - Harry, powiedz Ronowi, że nie ma ze mną szans.
  Nagle rudzielec potknął się. Spojrzał na swoje buty.
  - Alys! - wrzasnął. - Natychmiast odwiąż te sznurówki!
  Dziewczyna wzruszyła z rozmawianiem ramionami.
  - Mówiłam, że nie masz ze mną szans?
  Harry i Hermiona nie wytrzymali. Wybuchnęli śmiechem.

• ★ • ★ • ★ •

Dumbledore chodził w tą i z powrotem po swoim gabinecie. Usłyszał pukanie do drzwi i natychmiast się zatrzymał.
  - Proszę - powiedział.
  Do pokoju weszła profesor McGonagall.
  - Oh, to ty, Minervo. Witaj - przywitał się dyrektor. - Cytrynowego dropsa?
  - Nie, dziękuję - odparła nauczycielka. - Czy to prawda, że w tej szkole... będzie... Ona?
  Dumbledore przytaknął w zamyśleniu.
  - Tak... - przyznał. - Alys Darkmoon. Chociaż nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
  McGonagall pokiwała głową.
  - Zgadzam się. Przecież to niebezpieczne!
  Dumbledore patrzył się z zamyśleniu przez okno.
  - Knot coś o tym wspomniał. Podobno ma jeszcze większy talent niż jej matka... Może być niebezpieczna.
  McGonagall wytrzeszczyła na niego oczy.
  - Ależ, Albusie... Przecież to tylko małe dziecko!
  Dyrektor spojrzał na nią z zaskoczeniem.
  - Przecież sama mówiłaś...
  - Miałam na myśli, że to jest niebezpieczne dla niej! - wykrzyknęła nauczycielka. - Przecież w ten sposób wszyscy będą widzieli, gdzie ona jest! A przecież Bellatrix Lestrange  chce ją zabić!
  Dumbledore przyglądał jej się uważnie.
  - A Black? - spytał.
  McGonagall pokręciła głową.
  - W to nie uwierzę.
  - Black zdradził Jamesa i Lily Potterów - przypomniał jej dyrektor.
  Nauczycielka spojrzała na niego.
  - W to jeszcze mogę uwierzyć - przyznała. - Ale w to, że Syriusz choćby pomyślał o zranieniu Raven... W to nie uwierzę. I tym bardziej nie uwierzę, że ją zabił. Ani że chce teraz zabić jej córkę.
  Dumbledore przyglądał jej się z uwagą.
  - Tak sądzisz?
  McGonagall przytaknęła.
  Dumbledore zamyślił się.
  - Założę się o pięć galeonów, że jednak mam rację.
  - Syriusz jej nie zabił - powtórzyła nauczycielka. - On ją kochał.

Cześć! Jak Wam się podoba rozdział? Według mnie jest taki sobie. Nic specjalnego się nie dzieje.
Zaczął się rok szkolny! A ja poszłam do pierwszej gimnazjum i nie chcę, żeby kiedykolwiek nadeszły wakacje... Tak, wiem, to dziwne.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 2

Cześć! Jeszcze żyję!
Tak, wiem, strasznie długo się nie odzywałam, ale jestem! Jak to właściwie jest, że w ciągu roku szkolnego mam więcej czasu na pisanie niż w wakacje?
Nie przedłużając, oto rozdział.

-----

Alys usłyszała ciche hauknięcie za drzwiami swojego pokoju w Dziurawym Kotle. Otworzyła drzwi i wpuściła Łapę do środka. Gdy tylko zamknęła je za sobą, pies przekształcił się w wysokiego, czarnowłosego mężczyznę.
  Syriusz uśmiechnął się wesoło do dziewczyny.
  - Zostawiłem Harry'ego przed lustrem, zastanawiającego się, czy lepiej wygląda we włosach potarganych czy przygładzonych. Znając jego ojca, wybierze pierwszą wersję - mężczyzna rozłożył się wygodnie na łóżku Alys. - Musiałaś go jakoś zaczarować. Poskarżę się władzy i spalą cię na stosie.
  - Złaź z mojego łóżka, albo zobaczysz, jak umiem czarować - zagroziła dziewczyna, podchodząc do Syriusza.
  Łapa zrobił proszącą minę, ale Alys nie zwróciła na to uwagi.
  - Złaź - powtórzyła.
  Syriusz niechętnie zwlókł się z łóżka i udał obrażonego.
  - Co jest? - spytała dziewczyna.
  - Nie byłem w takich luksusach od 12 lat - mruknął naburmuszony Łapa.
  Alys wzruszyła ramionami.
  - No i?
  Syriusz spojrzał na nią prosząco, a dziewczyna wywróciła oczami.
  - Dobra, niech ci będzie, kładź się.
  Łapa pisnął z radości i rzucił się na łóżko.
  - Idziesz na trzeci rok, tak? - upewnił się.
  Alys przytaknęła.
  - Z Zaklęć i Uroków pewnie nie będziesz miała problemów, z Eliksirów jesteś świetna - wyliczał Syriusz. - Transmutację znasz aż za dobrze, Historii Magii nadal uczy Binns, latać na miotłach nauczył cię James, co tam jeszcze było? A, Zielarstwo! - Syriusz odwrócił wzrok. - Pewnie... pewnie jakoś sobie poradzisz. Zawsze możesz zrobić małą eksplozję w szklarni i nie będzie zajęć.
  - A Obrona przed Czarną Magią?
  Łapa wyszczerzył zęby.
  - Uczy Remi.
  Alys skrzywiła się.
  - Masz szczęście, że tego nie słyszał - mruknęła.
  - Tak się akurat składa, że słyszał - odezwał się głos za plecami dziewczyny.
  Alys i Syriusz spojrzeli w tamtym kierunku.
  - Remi! - wykrzyknął Łapa. - To znaczy Wilczuś! To znaczy Luniuś! To znaczy...
  - Och, cicho bądź, Łapeńko - Lupin wywrócił oczami.
  Syriusz skoczył na równe nogi.
  - Jak śmiesz?! - wykrzyknął. - Jak śmiesz nazywać mnie 'Łapeńką'?! Ja... ja będę się bił!
  Łapa przyjął pozycję boksera.
  Alys i Remus wymienili spojrzenia.
  - Słyszałam, że po wyjściu z Azkabanu ludzie zazwyczaj są wariatami,  - powiedziała powoli dziewczyna, - ale nie wiedziałam, że aż takimi.
  Lupin westchnął.
  - On już wcześniej był niezdrowo stuknięty - wyjaśnił. - James zresztą tak samo.
  - Zauważyłam - mruknęła Alys. - Mieszkałam z nim przez dwanaście lat.
  Syriusz spojrzał na nich urażony.
  - Foch! - powiedział i odwrócił się do nich plecami.
  Remus otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy usłyszeli pukanie do drzwi. Lupin natychmiast się deportował, a Łapa zmienił z powrotem w psa.
  Alys podeszła do drzwi i otworzyła je. Za nimi stał Minister Magii.

• ★ • ★ • ★ •

Harry chodził w tą i z powrotem po swoim pokoju. Co się z nim działo? Nigdy nie obchodziło go zbytnio, jak wygląda. Nigdy nie interesował się tak inną osobą. Więc dlaczego z Beatrice było inaczej? Dlaczego tak na niego działała?
  Harry zatrzymał się i otrząsnął jak pies po wyjściu z wody. Rozejrzał się wokoło i uświadomił sobie, że Łapa gdzieś zniknął.
  Westchnął, chociaż jednocześnie był zadowolony, że pies zginął. Teraz przynajmniej miał o czym myśleć, nie tylko o Alys.
  Harry wyszedł ze swojego pokoju i rozejrzał się po korytarzu. Gdzie powinien zacząć szukać?
  Chłopiec zbiegł po schodach na dół i rozejrzał się po pubie. Oprócz niego, nikogo tam nie było, nawet barmana. Nie było więc i Łapy.
  Harry odwrócił się, by odejść, gdy nagle deska, na której stanął, zachwiała się.
  Potter spojrzał zaskoczony na dół. Stara deska przesunęła się, ukazując niezbyt głęboką dziurę. Harry przykucnął i przesunął deskę dalej.
  Pod podłogą leżały cztery mugolskie zeszyty. Chłopiec wyjął jeden z nich i otworzył go na pierwszej stronie. Znajdował się tam rysunek jelenia, a miejsce na imię i nazwisko było puste. Harry przewrócił stronę.

1 września 1976
To był pomysł Syriusza.
  Ja naprawdę nie lubię pisać, ale on twierdzi, że to się kiedyś przyda. Właściwie to sądzę, że on tego nie wymyślił, tylko Raven miała Widzenie. Ha! W końcu odkryłem, z kim pisał całe wakacje! Gdy go spytałem, na kiedy planują ślub, powiedział, cytuję: 'Nie wiem, ale jeśli chcesz tego dożyć, radziłbym ci, żebyś się zamknął.' Najpierw bałem się, że sam chce mnie zabić, ale potem okazało się, że Raven stoi tuż za mną. Na szczęście skończyło się tylko siniakiem.
  Więc jak już mówiłem (czy tam pisałem, co za różnica), Syriusz kazał nam prowadzić coś w rodzaju dziennika. Chyba tylko Remi jest zadowolony. Chociaż raczej mu się nie spodoba to, co z Syriuszem zaplanowaliśmy... Nie napiszę co, bo jak McGonagall się do tego zeszytu dorwie, będziemy mieli problem. I tak pewnie zgadnie, kto to zrobi... Mam nadzieję, że nie wyrzuci nas za to z Hogwartu. Przecież my chcemy tylko zaczarować wszystkie zbroje w zamku, żeby straszyły Ślizgonów! Na szczęście Raven pomaga, a jej nauczyciele zawsze odpuszczają. Chociaż i tak byłoby lepiej, gdyby tamten prefekt Ślizgonów, Turner, nas nie złapał. On zawsze nam wstawia szlaban i 'minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru'.

Harry przerzucił kilka kartek.

19 września
Oberwałem zaklęciem od Lily. Przecież ja tylko zapytałem ją, czy się ze mną umówi! Dlaczego od razu musi wyciągać różdżkę?
  No dobrze, nie od razu. Pytałem ją dwudziesty pierwszy raz dzisiaj, pięćdziesiąty czwarty raz w tym tygodniu (jest środa) i dwieście osiemdziesiąty szósty w miesiącu. Dopiero wtedy wyciągnęła różdżkę.

Harry zamknął zeszyt i sięgnął po następny. W środku zostały jeszcze dwa. Zawahał się, po czym zamknął skrytkę. Wziął dwa dzienniki i poszedł z nimi do swojego pokoju.
  Na schodach spotkał Łapę, który wychodził z pokoju obok.
  - Co ty tutaj robisz? - spytał Potter. - Chodź.
  Pies posłusznie wszedł za nim do pokoju.
  Harry położył się na łóżku i otworzył drugi zeszyt. Czuł, że to on powinien je przeczytać. Że powinien się dowiedzieć, kto je napisał. Że w środku znajduje się coś ważnego.

• ★ • ★ • ★ •

Syriusz wpatrywał się w zeszyty, próbując powstrzymać wspomnienia napływające mu do głowy.
  Więc to dla Harry'ego były przeznaczone te dzienniki. Więc to po to...
  Łapa potrząsnął głową. Wspomnienia były zbyt silne, zbyt bolesne.

Pocałował Jej czoło, Jej przymknięte powieki, Jej usta.
  - Kocham cię - wymamrotał, wdychając zapach Jej włosów. - Kocham cię.
  Patrzył, jak kąciki Jej ust podnoszą się w uśmiechu.
  - Też cię kocham - powiedziała. - Ale próbuję się uczyć. Możesz mi łaskawie nie przeszkadzać?
  Wyszczerzył do Niej zęby.
  - Nie - odparł, całując Jej szyję.
  Próbowała go ignorować, ale nie wychodziło Jej to. W końcu zatrzasnęła podręcznik i wyciągnęła różdżkę.
  Natychmiast się odsunął.
  - Dobra, dobra - powiedział szybko, podnosząc ręce w geście poddania. - Już nie przeszkadzam. Tylko mnie nie zabijaj.
  Uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do czytania. Patrzył, jak Jej twarz przybiera skupiony wyraz, jak Jej dłonie przywracają kartki.
  - Kochanie?
  Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
  - Nie mów do mnie 'kochanie' - warknęła.
  Uśmiechnął się szeroko, a Ona trzepnęła go w tył głowy. Roześmiał się, a po chwili Ona do niego dołączyła.
  Chwycił Ją w ramiona, odkładając Jej książkę na bok. Pocałował Jej usta.
  Odepchnęła go delikatnie od siebie.
  - Syriusz... - zaczęła, ale urwała. Jej oczy rozbłysły nagle na złoto. Wydała z siebie zduszony krzyk. Przez chwilę oboje czekali nieruchomo, po czym Jej oczy znów stały się normalne - czyli zmieniały kolor w tempie 100 odcieni na sekundę.
  - Co to było? - spytał cicho.
  - Widzenie - odszepnęła, trzęsąc się w jego ramionach.
  - To wiem. Co widziałaś?
  Odwróciła wzrok.
  - Nieważne.
  - Czy to aż takie złe?
  - Mówiłam już, że nieważne? Po prostu... ty i James musicie prowadzić dzienniki.
  Wytrzeszczył na Nią oczy.
  - Że co proszę?! - wykrzyknął. - Ja mam pisać?!
  Wymusiła uśmiech.
  - Leń - stwierdziła.
  Zrobił minę zbitego psa, po czym odchylił się do tyłu i rzucił w Nią poduszką.
  W pokoju rozpętała się I Wojna Światowa na Poduszki.
  Zrobił, jak chciała. Jak zawsze.

Czy wiedziała, co się wydarzy? Czy wiedziała, że James i Lily umrą, zdradzi przez Petera, że ona sama umrze, a on będzie oskarżony o to wszystko? Czy wiedziała, że z piątki Huncwotów zostanie tylko Remus? Czy wiedziała? Czy wiedziała cały ten czas?
  Jak ona mogła z czymś takim żyć?

• ★ • ★ • ★ •

- Więc... - Knot zawahał się. - Więc w tym roku idziesz do Hogwartu.
  Alys skrzyżowała ręce.
  - Tak, proszę pana. Śmiem sądzić, że pan powinien być o tym poinformowany, jako że była to pańska decyzja, panie ministrze - powiedziała z udawaną uprzejmością, która nikogo nie mogła zmylić.
  Knot zawahał się ponownie.
  - Więc... Podręczniki masz już kupione? - spytał niepewnie, po czym dodał. - Beatrice.
  Oczy Alys się zwęziły.
  - Niech pan wybaczy, ale nie wiem, o kim pan mówi - tym razem nawet nie próbowała zmieniać tonu swojego głosu. Jej słowa były tak ciepłe jak powierzchnia Plutona*.
  Minister przełknął ślinę.
  - Ty nazywasz się Beatrice - powiedział, a następnie powtórzył, jakby do siebie: - Nazywasz się Beatrice Lacey.
  Alys pokręciła głową.
  - Niech pan wybaczy, ale obawiam się, iż mija się pan z prawdą. Nazywam się Alys Darkmoon. Nie Beatrice Lacey, panie ministrze.
  Knot niepewnie przystąpił z nogi na nogę, zupełnie jak mały dzieciak przyłapany na podjadaniu konfitur.
  - Eee... Yyy... Aaa...
  Alys uśmiechnęła się ironicznie.
  - Czy mogłabym prosić pana o powtórzenie? - poprosiła, prychając. - Obawiam się, że nie dosłyszałam.
  Minister odchrząknął.
  - Nazywasz się Beatrice Lacey - powtórzył, chociaż sam w to chyba nie wierzył. - Jesteś tylko zwyczajną, trzynastoletnią czarownicą. Nie jesteś nikim specjalnym. Nikim wyjątkowym. Właściwie to jesteś nikim.
  Alys uśmiechnęła się zimno.
  - Sam w to nie wierzysz - powiedziała cicho, a cały świat jakby znieruchomiał. Knot pobladł. - Dobrze wiesz, że nie jestem zwyczajną, bezbronną, trzynastoletnią czarownicą i lepiej dla ciebie, gdybyś o tym nie zapominał. Jeśli chcesz się oszukiwać i twierdzić inaczej, proszę bardzo. To po prostu oznacza, że jesteś tchórzem. I kiedyś tego pożałujesz.
  Knot przełknął głośno ślinę.
  Czar prysł. Minister znów widział poruszające się na wietrze firanki i słyszał krzyki ludzi na zewnątrz.
  - To... - powiedział niepewnie. - Do widzenia.
  Wyszedł, zanim dziewczyna zdążyła otworzyć usta.
  Może nawet nie próbowała.

• ★ • ★ • ★ •

Nathaniel Turner patrzył chłodno na Bellatrix Lestrange. Śmierciożerczyni stała przed drzwiami jego domu.
  - Czego tu chcesz? - spytał zimno.
  Kobieta zmrużyła oczy.
  - Jesteście wierni Czarnemu Panu?
  Turner rozejrzał się dookoła, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym wciągnął ją do środka, zamykając za nią drzwi.
  - Znów rekrutuje? - spytał cicho. Bellatrix uśmiechnęła się pod nosem, słysząc podekscytowany ton jego głosu.
  - Ja rekrutuję - odparła. - Zanim osłabł, przykazał mi z powrotem zebrać śmierciożerców, na wypadek, gdyby coś mu się stało. Więc oto jestem.
  Oczy Nathaniela rozbłysły.
  - Jesteśmy wierni - szepnął. - Zawsze byliśmy i zawsze będziemy.
  Bellatrix uśmiechnęła się. Takiej odpowiedzi oczekiwała.
  - Potrzebujemy dawnych członków - powiedziała cicho. - Ale i nowych. Potrzebujemy kilku w Ministerstwie...
  - Jesteśmy ja i Lucius Malfoy.
  - Dobrze. Ufają wam?
  - Bardzo.
  - Świetnie. Potrzebujemy kogoś w gazetach.
  - Jeden z Rosierów stara się o pracę w 'Proroku Codziennym'.
  - Myślisz, że ją dostanie?
  - Z pewnością.
  - Wspaniale. Potrzebujemy kogoś w Hogwarcie.
  - Jest Snape...
  Bellatrix pokręciła głową z uśmiechem.
  - Źle mnie zrozumiałeś. Potrzebujemy ucznia w Hogwarcie.
  Zapadła cisza.
  - Mamy tam syna - powiedział powoli Turner. - Może...
  - Zawołaj go.
  Nathaniel klasnął w dłonie. Obok pojawił się skrzat, który natychmiast ukłonił się jemu i Lestrange.
  - Poproś Lucasa, by tutaj przyszedł - rozkazał Turner, nawet nie patrząc się na skrzata.
  - Tak, sir - stwór przytaknął i zniknął.
  Po chwili usłyszeli kroki na schodach i w pokoju pojawił się młody Turner.
  Lucas i Bellatrix mierzyli się wzrokiem.
  - Bellatrix Lestrange - powiedział chłopak.
  - Młody Turner - odparła kobieta.
  Lucas podszedł bliżej.
  - Co się stało? - spytał.
  Lestrange zlustrowała go jeszcze raz wzrokiem.
  - Za młody - stwierdziła. Nathaniel otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ona mu przerwała. - Ale jeśli w tym roku dobrze się spisze, pod koniec czerwca będzie mógł stać się jednym z nas - odwróciła się do chłopaka. - Chcesz być śmierciożercą?
  - Co mam zrobić? - spytał Lucas.
  Bellatrix uśmiechnęła się triumfalnie.

---

*Temperatura na powierzchni Plutona wynosi średnio -230°C. Dla porównania, najniższa temperatura, jaką kiedykolwiek zanotowano na Ziemi wynosi -88°C, a średnia 15°C na plusie.

-----

Jak Wam się podoba? Mi tak średnio. Chociaż końcówka jest spoko...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Dobrych ocen w nowym roku szkolnym!

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 1.

- CO TO JEST?!
  Harry otworzył oczy i zamrugał. Wymacał okulary na szafce nocnej obok swojego łóżka i nałożył je na nos. Rozejrzał się wokoło zasypanym wzrokiem.
  Zasnął nad książkami. W nocy pisał esej na Historię Magii i zasnął. Miał szczęście, że wujostwo nie zajrzało do jego pokoju.
  Harry szybko schował książki i wstał. Szybko przebrał się w ubranie, które nie jest pidżamą i wybiegł z pokoku.
  Gdy zobaczył, co działo się na dole, mało nie wybuchnął śmiechem. Wuj Vernon starał się odgonić od siebie wielkiego, czarnego psa, który warczał i za nic w świecie nie chciał wyjść.
  Wuj spojrzał w górę i dostrzegł Harry'ego.
  - Chłopcze! - krzyknął ze złością. - To twoje?
  Pies warknął. Chyba nie podobało mu się bycie traktowanym w ten sposób. Zwierzę spojrzało w kierunku Harry'ego, 'hauknęło' z zaskoczeniem, po czym podbiegło do niego. Chłopiec przykucnął i podrapał psa pod brodą. Zwierzę nie miało obroży. Zamiast tego wokół szyi miało opleciony sznurek, z którego zwisała jakaś kartka. Harry zerwał to.

Drogi Harry,
Ten pies nazywa się Łapa. Jest on prezentem urodzinowym dla Ciebie (nie wspominaj mu tego, bo będzie na mnie bardziej zły niż jest teraz). Mam nadzieję, że Ci się spodoba (hej, kundlu jeden, co patrzysz?!). Weź go ze sobą do Hogwartu, Dumbledore się zgodził.
Pan Gall Anonim, Pani Galla Anonimowa oraz Łapa

Harry wpatrywał się przez chwilę w kartkę.
  - Dzisiaj mam urodziny - powiedział sam do siebie.
  Pies spojrzał na niego podejrzliwie, po czym zerknął na list. Harry schował kartkę do kieszeni.
  - Miałeś tego nie oglądać - powiedział do psa. - Łapo.
  Wuj Vernon zmarszczył brwi.
  - To prezent dla ciebie.
  Łapa natychmiast odwrócił się i warknął. Wuj cofnął się o krok.
  - Dobra, dobra - burknął. - Ale przypilnuj go, niech nas nie pogryzie! - pogroził mu grubym paluchem i ruszył w kierunku kuchni. - I chodź, robisz śniadanie!
  Harry mógłby przysiąc, że w oczach psa błysnęła wściekłość. Ale przecież nie mógł rozumieć?

Po śniadaniu, wuj Vernon, ciotka Petunia i Durley usiedli przed telewizorem i włączyli 'BBC News'.
  - Ostatnio z więzienia uciekło dwoje ludzi - oznajmił spiker. Łapa spojrzał leniwie w ekran. - Są to bardzo niebezpieczni, seryjni mordercy. Pokazujemy ich zdjęcia - na ekranie pojawiło się zdjęcie czarnowłosego mężczyzny. Jego włosy były nierówno ucięte i sięgały ramion. Ubranie było brudne i podarte.
  Łapa ziewnął.
  - Oto Syriusz Black - poinformował telewizor. - Zabił trzynaście osób w biały dzień.
  - Trzynaście? - powtórzył Harry. Łapa obdarzył go spojrzeniem, mówiącym: 'No chyba w to nie wierzysz, nie?'.
  Na ekranie pojawiło się kolejne zdjęcie. Tym razem przedstawiało czarnowłosą kobietę. Wyglądała na szaloną.
  Łapa gwałtownie zerwał się z podłogi i warknął.
  - Bellatrix Lestrange, zabiła dziesiątki ludzi. Jeśli ktoś ich widział, proszę o zadzwonienie na policję. Dziękujemy - na ekranie z powrotem pojawiła się twarz spikera. - Ministerstwo Gospodarki informuje, że...
  Wuj Vernon uderzył pięścią w stół, zagłuszając dalsze słowa spikera.
  - Nawet nie powiedzieli, skąd tych dwoje uciekło! Przecież mogą teraz iść naszą ulicą!
  Łapa warknął cicho.
  - A co jeśli...? - wuj spojrzał nagle na Harry'ego. - Załóżmy, że tych dwoje to tacy, jak on. Gdyby tak było, pewnie nie powiedzieliby nam, skąd tych dwoje uciekło. Więc... WYNOŚ SIĘ STĄD!!! - wuj chwycił Harry'ego za bluzkę i pociągnął na górę. - NIE CHCĘ CIĘ TU WIĘCEJ!!! I ZABIERZ STĄD TEGO GŁUPIEGO PSA!!!
  Harry, już w swoim pokoju, szybko spakował szkolny kufer, po czym spojrzał na psa.
  - Że też jego niezwykła inteligencja musiała się objawić właśnie w tym momencie - westchnął.

• ★ • ★ • ★ •
W Hogwarcie

Alys nabrała głęboko powietrza i zapukała do gabinetu dyrektora Hogwartu. Odpowiedziało jej przytłumione 'proszę!'. Dziewczyna niepewnie nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi.
  Dumbledore podniósł na nią wzrok.
  - Ach, Alys! Wejdź, proszę.
  Alys wsunęła się do gabinetu i rozejrzała nieufnie wokoło. Naprzeciwko drzwi stało duże biurko, a przy nim dwa krzesła - jedno po jej stronie, drugie po przeciwnej. Na jednej z szafek siedział ognistoczerwony ptak i przypatrywał jej się z zainteresowaniem. Obok znajdowała się jakaś dziwna czapka.
  - Usiądź - dyrektor wskazał jej krzesło, a Alys usiadła. Dumbledore zajął miejsce po przeciwnej stronie biurka. - Czy Minister poinformował cię, dlaczego chciałem się z tobą spotkać?
  Dziewczyna pokręciła głową.
  - We wrześniu dołączysz do tej szkoły.
  Alys spojrzała na dyrektora z zaskoczeniem.
  - Będziesz należała do trzeciej klasy - ciągnął Dumbledore. - Mam nadzieję, że szybko nadrobisz materiał i nie będzie ci to sprawiało problemów.
  Dziewczyna, zaskoczona, przytaknęła.
  - Muszę jednak prosić, byś nikomu nie ujawniała swojej prawdziwej tożsamości. Dla innych uczniów będziesz Beatrice Lacey, zrozumiałaś?
  - Tak, panie dyrektorze - zgodziła się Alys.
  Dumbledore wręczył jej kopertę.
  - Tu masz listę przedmiotów potrzebnych do nauki na trzecim roku, a także drugim i pierwszym. Wszystko to możesz kupić na ulicy Pokątnej. Wiesz, jak tam się dostać?
  - Jasne, że tak - dziewczyna powoli odzyskiwała pewność siebie.
  Dyrektor uśmiechnął się.
  - Znajduje się tam również bilet na pociąg do Hogwartu. Odjeżdża 1 września ze stacji King's Cross. Do zobaczenia z powrotem w szkole. Beatrice.
  - Do widzenia.
  Alys wstała i wyszła z gabinetu. Gdy już znalazła się na zewnątrz, odwróciła się do drzwi pokoju, a jej piwne oczy rozbłysły czerwienią.
  - Jestem Alys Darkmoon - szepnęła. - I nie myśl, że nie wiem, co potrafię. Nie myśl, że jestem słaba. Nie myśl, że potrafisz mnie zmienić. Jestem Alys Darkmoon. I powinieneś o tym pamiętać.
  Po czym dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.

• ★ • ★ • ★ •
Privet Drive, jakiś czas później

Harry zatrzymał się na ulicy i położył ciężki kufer na ziemi. Spojrzał bezradnie na Łapę.
  - I co teraz? - spytał.
  W odpowiedzi, pies trącił nosem kufer. Chłopak otworzył go, a Łapa zanurkował, szukając czegoś. Wreszcie wynurzył się z różdżką w pysku. Harry niepewnie wziął ją od niego.
  - Masz pomysł? - upewnił się, a pies przytaknął.
  Chłopiec nie wiedział, co zrobić z różdżką. Czując się jak idiota, machnął nią przed sobą.
  Przez chwilę nic się nie działo. Harry zaczął zastanawiać się, do czego ma mu służyć różdżka, skoro i tak nie mógł używać magii, gdy zobaczył coś wielkiego pędzącego w jego kierunku. Szybko odskoczył, a 'coś' zatrzymało się tuż przed nim. Okazało się być dużym, trzypiętrowym autobusem.
  Z pojazdu wyskoczył pryszczaty chłopak.
  - Witam, nazywam się Stan Shunkpie i zapraszam na pokład Błędnego Rycerza, magicznego autobusu dla czarodziejów - przedstawił się chłopak, po czym spojrzał na Harry'ego. - A ty to właściwie kto?
  Harry spojrzał z zaskoczeniem na Łapę. Gdy ten przytaknął, odwrócił się z powrotem do Stana.
  - Harry - przedstawił się. - Gdzie jedziecie?
  - Gdzie chcesz - Shunkpie wzruszył ramionami.
  - A... Dziurawy Kocioł?

• ★ • ★ • ★ •
Następnego dnia rano

Alys zatrzymała się przed drzwiami pubu. Nie była na ulicy Pokątnej od kilku lat. Ostatnio... nie skończyło się to zbyt dobrze. Nie wiedziała, że takie typy kręcą się na Śmiertelnym Nokturnie!
  Dziewczyna otworzyła drzwi i weszła do środka.
  - Witam! - przywitał się barman, spoglądając na nią.
  Alys rozejrzała się. W pubie nie było prawie nikogo, oprócz mężczyzny, którego twarz była ukryta za kapturem.
  Dziewczyna prychnęła. Tak łatwo jej nie zmylą.
  - Dzień dobry, panie Ministrze - przywitała się, po czym skierowała się do wejścia na ulicę Pokątną, odprowadzana zaskoczonym spojrzeniem Ministra i śmiechem barmana.
  Przy śmietniku już ktoś stał i odliczał cegły. Był to czarnowłosy chłopak w okularach. Był chudy i niski. Obok niego stał duży, czarny pies.
  Alys zatrzymała się gwałtownie. Znała tego psa. Chyba ją wyczuł, bo odwrócił się i również znieruchomiał.
  - Łapa, co się... - zaczął chłopak, odwracając się. Gdy ją spostrzegł, natychmiast zamilkł. - Och. Um. Jestem Harry. Um... A ty?
  Pies-Syriusz wydał z siebie odgłos przypominający psa próbującego zdusić śmiech. Harry posłał mu wściekłe spojrzenie.
  Skoro Dumbledore chciał, żeby nie podawała swojego prawdziwego imienia, proszę bardzo.
  - Beatrice - przedstawiła się Alys. - Beatrice Lacey.
  Ręka Harry'ego powędrowała do włosów i jeszcze bardziej je potargała. Alys dostrzegła bliznę na jego czole.
   Potter. Mogła się spodziewać. Jaki ojciec, taki syn.
  Łapa prawie dusił się ze śmiechu.
   - Też idziesz na Pokątną kupić rzeczy do Hogwartu? - upewniła się dziewczyna.
   - Yyy... Tak - odparł Harry. - A... Yyy... Może pójdziemy razem?
  Alys z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
  - Dobrze.
  Harry uderzył różdżką w odpowiednią cegłę, a przejście na Pokątną się otworzyło.
  - Do której klasy teraz idziesz? - spytał.
  - Do trzeciej - odparła Alys.
  - Ja też! Ale nie widziałem cię przedtem w Hogwarcie - zdziwił się Potter.
  - Nie chodziłam tam. Nie chodziłam nigdzie.
  - A do jakiego domu chcesz trafić?
  Dziewczyna weszła na ulicę Pokątną.
  - Nie wiem. Zastanawiałam się na Slytherinem - Alys parsknęła śmiechem na widok min Łapy i Pottera. - Żartuję przecież! Griffindor.
  - Ja tam jestem! - ucieszył się Harry.
  Dziewczyna westchnęła. Potter nadal stał w tym samym miejscu.
  - Idziesz? - spytała.
  - Co? A, jasne! - Harry otrząsnął się i ruszył za nią. - Gdzie idziemy najpierw?
  - Ja idę do Gringotta.
  - Aha. Ja już tam byłem.
  - Więc może poczekasz na zewnątrz? - zasugerowała Alys. Powoli zaczynała mieć dość Pottera.
  - Ale...
  Dziewczyna odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w kierunku banku Gringotta.

Alys podeszła do jednego z goblinów.
  - Chciałabym wziąć część pieniędzy ze skrytki numer 197.
  Goblin wyciągnął dłoń.
  - Ma panienka klucz?
  Dziewczyna bez słowa podała mu złoty przedmiot. Stwór obejrzał go uważnie, po czym oddał jej go.
  - Wygląda na odpowiedni - odwrócił się. - Charon!
  Podszedł do nich inny goblin.
  - Tak?
  - Zawieź ją do skrytki 197.
  Charon spojrzał na Alys.
  - Już przewożę jednego.
  - Więc przewieź dwójkę - pierwszy goblin odwrócił się z powrotem do trochę zniecierpliwionej Alys. - Idź.
  Dziewczyna poszła za Charonem do wagonu.
  Siedział już w niej czarnowłosy chłopak. Ze znudzeniem obracał różdżkę między palcami. Gdy usłyszał, jak podchodzą, podniósł głowę i spojrzał na nią.
  Alys zatrzymała się gwałtownie. Przed jej oczami pojawiła się jakaś scena: oni przed jakimś pałacem, starsi, walczący z kilkoma osobami w maskach. Widziała, jak z różdżki jednej z osób wydobywa się zielone światło. Chłopak popychnął ją na bok, a światło uderzyło w drzewo, przy którym wcześniej stała, a następnie... Scena skończyła się tak samo gwałtownie, jak się zaczęła.
  Alys była pewna, że chłopak też to widział. Wpatrywali się w siebie, próbując domyślić się, co to mogło znaczyć.
  - Wsiadaj - burknął goblin i wskoczył do wagonu.
  Dziewczyna usiadła obok chłopaka, który natychmiast złapał ją za rękę. Poczuła, jak elektryczność przebiega między nimi.
  - Też to widziałaś? - spytał cicho.

• ★ • ★ • ★ •

Lucas wpatrywał się w dziewczynę. Była mniej więcej w jego wieku, z brązowymi włosami i piwnymi oczami. Ale co mogło znaczyć to, co przed chwilą widział?
  - Też to widziałaś? - spytał cicho.
  Dziewczyna przytaknęła.
  Lucas puścił jej dłoń, a brunetka odsunęła się od niego na tyle daleko, na ile pozwalały jej ściany wagonu.
  Chłopak uśmiechnął się pod nosem.
  - Idziesz do Hogwartu? - spytał.
  Dziewczyna spojrzała na niego krzywo.
  - Tak, a co cię to obchodzi? - burknęła.
  - Masz zmienne nastroje - zauważył Lucas.
  - Spadaj.
  Chłopak pochylił się do przodu.
  - Jak się nazywasz? - spytał.
  Brunetka zlustrowała go wzrokiem, jakby zastanawiając się, czy może mu zaufać.
  - Beatrice - powiedziała w końcu. - Beatrice Lacey.
  - Lucas Turner.
  Wózek zatrzymał się.
  - 197 - oznajmił goblin i wyskoczył z wagonu.
  Beatrice podeszła do drzwi do skrytki i wręczyła Charonowi kluczyk.
  Lucas przyglądał jej się uważnie. Kłamała. Wcale się tak nie nazywała. Ale dlaczego? Kim ona niby ma być? I po co się ukrywa pod innym imieniem? I co oznaczało to, co widzieli?
  Beatrice wskoczyła z powrotem do wózka i zauważyła, że chłopak się jej przygląda.
  - Czego? - burknęła.
  Lucas uśmiechnął się pod nosem.
  - Ładna jesteś.
  Lacey prychnęła.
  - A już miałam nadzieję, że nie zauważysz.
  Nie odezwała się do Lucasa przez resztę drogi. Najwyraźniej go nie lubiła. Trudno. On nie miał zamiaru się tym przejmować.
  Ale w jakiś sposób czuł, że spotkają się jeszcze wiele razy. Że byli ze sobą w jakiś sposób związani.

-----

Dostałam się, dostałam!
Dzisiaj były wyniki rekrutacji do gimnazjum (tak, mam 12 lat). DOSTAŁAM SIĘ DO BATOREGO! Jedenaście osób na jedno miejsce. Hurra, hurra, hurra!
Z tej okazji (i nie tylko) - nowy rozdział! Jak Wam się podoba?

piątek, 26 czerwca 2015

Prolog

Był wieczór, 31 października, Halloween. James Potter żałował, że jest wojna i musi ukrywać się przed Voldemortem, bo inaczej chętnie nastraszyliby z Syriuszem kilku mugoli lub czarodziejów - co było ich corocznym zwyczajem. Miał nawet przygotowane na ten czas kilka zaklęć, które wymyślał w przerwach między ich najważniejszym projektem. No, ale cóż - przebranie się za Voldemorta, jeden z ich pomysłów, odpada. Pewnie prędko wpadliby na kilkunastu próbujących ich zabić aurorów. Chociaż to i tak była ciekawsza opcja niż siedzenie cały czas w domu, co robił już od roku. Zaczynało się robić nudno.
  James zastanawiał się nad wyjściem na dwór pod peleryną - niewidką, gdy do pokoju wleciał Harry na małej miotle. Rogacz roześmiał się, gdy chłopczyk wykonał gwałtowny zwrot, wzniósł się w górę, zanurkował i zatrzymał się kilka centymetrów nad podłogą.
  - Gdy ta wojna się skończy i pójdziesz do Hogwartu, zostaniesz najlepszym graczem quidditcha w historii - powiedział ze śmiechem. - No, może oprócz mnie.
  Podniósł Harry'ego z miotły i usadził sobie na kolanach. Chłopczyk spojrzał na niego dużym, zielonymi oczami - oczami Lily.
  - Co tam, mały? Tobie też się nudzi?
  Harry pokiwał głową. James roześmiał się.
  - Chodź, znajdziemy Lily.
  Rogacz wstał i posadził chłopczyka z powrotem na miotle. Harry natychmiast wzbił się w górę, lecz i tak nie mógł dolecieć wyżej niż na półtora metra. Poleciał za Jamesem do kuchni, wykonał fikołka w powietrzu i wylądował tuż przed czytająca książkę Lily.
  - Mówiłam ci, żebyś nie latał, gdy nikt odpowiedzialny cię nie pilnuje? - Lily odłożyła książkę i podniosła Harry'ego.
  - A ja to co? - spytał urażony Rogacz.
  - Ty nie jesteś odpowiedzialny.
  - Ej!
  Lily wzruszyła ramionami.
  - Ale to prawda. Nie jesteś odpowiedzialny.
  - Jestem!
  - Chciałeś wyjść przebrany z Voldemorta.
  - No i co z... Ej, czekaj, skąd wiesz?
  Lily uśmiechnęła się.
  - Głośno rozmawiasz z Syriuszem.
  - Musisz zawsze podsłuchiwać? - mruknął James.
  - Nie podsłuchuję, po prostu przechodziłam obok.
  - Gugu!
  Harry wskazał na okno.
  - Co się stało? - spytała go Lily.
- Gugu!
  Tknięty przeczuciem, James wyjrzał przez okno. Ulica zapełniona dziećmi w różnych strojach, z koszykami na cukierki. Grópka czarownic i szkieletów zatrzymała się przed jednym z domów i zadzwoniła. Frankenstain i mała wiedźma rozmawiali z duchem. Jakiś młody chłopczyk podszedł do mężczyzny w kapturem. Dynia i...
  Mężczyzna w kapturze.
  James przyjrzał mu się uważnie. Mały chłopczyk pisnął i odsunął się od nieznajomego. Mężczyzna minął go i ruszył w kierunku domu Rogacza i Lily.
  Tylko kto yo był? James miał wrażenie, że to jest... Ale nie, to niemożliwe. Przecież są chronieni. Tylko Peter może... Ale co, jeśli...? Nie, Glizdon był ich przyjacielem. Nie zrobiłby czegoś takiego. Ale co, jeśli? To pytanie nie dawało mu spokoju. Pettigrew nie mógłby... Chociaż... Gdyby tak na to spojrzeć... Zawsze ciągnął do silniejszych od niego. Był strachliwy. Mógłby się przestraszyć i ich... James nie potrafił dopuścić do siebie tej opcji. Przecież Peter był ich przyjacielem! Nie zrobiłby czegoś... czegoś takiego! Chociaż... czy rzeczywiście był z nimi tak bardzo związany? Oddalony na drugi plan. Przyjaciel ich trójki - czwórki, jeśli wliczyć Lily. Nic dziwnego, że poczuł się niechciany. Piąte koło u wozu. Może jednak to zrobił... Może jednak... Może... zdradził.
  - James? - spytała niepewnie Lily.
  Mężczyzna w kapturze podchodził coraz bliżej. Zaklęciem otworzył drzwi.
  - Lily! - krzyknął James. - Weź Harry'ego i uciekaj!
  Rogacz zbiegł na dół, mając nadzieję, że jego rodzinie nic się nie stanie, że zdoła powstrzymać Voldemorta. Ale jak? Przecież nawet nie miał różdżki. Dopiero teraz przypomniał sobie, że zostawił ją u siebie w pokoju. Jak mógł być taki głupi! Nie, nie głupi. Ufny. Ufny przyjacielowi.
  Voldemort stał tam, na dole. James wiedział, że nie zdoła go powstrzymać. Zginie. Trudno. Oby tylko Lily i Harry przeżyli.
  Czarny Pan wymierzył w niego różdżką.
  - Avada Kedavra!
  Jak w spowolnionym filmie, James zobaczył zielony promień pędzący w jego kierunku. Prawie nie poczuł bólu. Po prostu lekkie uderzenie i upadek na podłogę. Śmierć była krótka. Miał tylko czas, by pomyśleć dwa słowa.
  Lily. Harry.
  A potem wszystko ogarnęła ciemność.4

• ★ • ★ • ★ •
Dwanaście lat później

Wielki, czarny pies stał na szczycie niewielkiego wzgórza. Wpatrywał się intensywnie w miejsce, gdzie jeszcze dwanaście lat temu były tylko ruiny. Teraz stał tam ogromny dom - niemalże identyczny jak ten poprzedni. Za budynkiem dało się dostrzec bramki do quidditcha.
  Pies prychnął. Więc jednak James to zrobił. A myślał, że Lily go powstrzyma...
  Zwierzę zbiegło ze wzgórza i wbiegło na teren rezydencji. Co prawda stał tam wysoki mur i brama, ale on mógł go przekroczyć bez otwierania. Pies podbiegł do drzwi i rozejrzał się wokoło ostrożnie. Nikogo nie było.
  Zwierzę przekształciło się w wysokiego, czarnowłosego mężczyznę. Jego włosy, sięgające ramion, wyglądały, jakby obciął je nożem. Ubranie było brudne i podarte. Jednak mimo to, nadal dało się dostrzec wesoły błysk w jego czarnych oczach.
  Zapukał do drzwi.
  - Nie, nie ma mnie - dobiegł zza nich znajomy głos.
  Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
  - Przecież słyszę, że jesteś, Rogasiu - zauważył.
  Przez chwilę za drzwiami było cicho. Potem otworzyły się szeroko i stanął w nich czarnowłosy mężczyzna w okularach. Wytrzeszczył oczy.
  - Syriusz! Łapa! Syriuszek! Łapeńcio! - uściskał go, po czym odsunął się. - Śmierdzisz.
  Syriusz zanosił się śmiechem.
  - W Azkabanie łazienki nie ma - przypomniał.
  - Fryzjera też nie - stwierdził Rogacz. - Ciekawe, co by powiedziała Dorcas...
  - Och, zamknij się - Syriusz naburmuszył się.
  Rogacz uśmiechnął się szerzej.
  - Lily! - zawołał.
  - Co tym razem?! - z wnętrza domu dobiegł zirytowany głos. - Jeśli znowu...
  - Masz nowego klienta do salonu fryzjerskiego!
  Cisza. Po chwili usłyszeli kroki i w drzwiach stanęła rudowłosa kobieta.
  - Syriusz?! - skrzywiła się. - Śmierdzisz. Marsz do łazienki, ale już! Jest tam, gdzie poprzednio.
  Łapa uśmiechnął się.
  - Też mi ciebie brakowało, Lily.
  Kobieta wywróciła oczami.
  - Dobrze, że żyjesz, bla, bla, bla. Starczy? I skoro już ty jesteś, pójdziesz do Hogwartu.
  Rogacz zrobił urażoną minę.
  - On może, a ja nie?
  - Pies to zwierzę domowe, jeleń nie - przypomniała mu Lily. - Syriusz, doprowadź się do porządku, idziesz na Privet Drive 4.

• ★ • ★ • ★ •
W Hogwarcie

Sowa zastukała do okna gabinetu dyrektora Hogwartu. Dumbledore wpuścił ją do środka i spojrzał na list, który przyniosła.

Szanowny Albusie,
Chciałbym prosić Cię o przyjęcie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart czarownicę o imieniu Alys Darkmoon. Może pamiętasz naszą rozmowę o tej osobie. Mimo to chciałbym, abyś ją przyjął do szkoły i pozwolił jej zostawać w Hogwarcie również na wakacje.
Korneliusz Knot
PS Zmień jej nazwisko.

Dyrektor spojrzał na ścianę w zamyśleniu.
  Tak, pamiętał ich rozmowę. Alys Darkmoon... Ta dziewczyna była niebezpieczna. Niebezpieczna dla uczniów, ale bardziej niebezpieczna, gdyby śmierciożercy się o niej dowiedzieli. A teraz dwoje było na wolności. Teraz nie tylko ona była niebezpieczeństwem. Ona była w niebezpieczeństwie. Jeśli któryś sługa Voldemorta dowiedziałby się o niej... Dumbledore wolał nie myśleć, co mogłoby się stać.
  Westchnął i sięgnął po pióro.

Drogi Korneliuszu,
Dobrze, przyjmę ją. Rozumiem, jakie niebezpieczeństwo dla nas stanowi. Chciałbym Cię jednak prosić o pomoc kilku aurorów - niebezpieczeństwo stanowi ona i dwoje śmierciożerców znajdujących się na wolności.
Pozdrawiam,
Albus Dumbledore

Wręczył list sowie.
  - Zanieś to Ministrowi.